Blauka "Wolta": Obyście mieli okazję posłuchać [RECENZJA]
Czy bardzo myliłem się, kiedy w październiku 2019 przy okazji premiery debiutanckiego albumu "Miniatura", pisałem, że niedługo muzyka duetu Blauka będzie was spotykała zewsząd? Cóż, odpowiedź znacie. Ale przy "Wolcie" nadal mam tę nadzieję.

Dla przypomnienia: Blauka to zaprawieni w boju profesjonaliści, którymi są Georgina Tarasiuk oraz Piotr Lewańczyk. Dla kobiecej strony duetu założenie grupy stanowiło swoiste odcięcie się od muzycznego jarzma przeszłości, w której to była najmłodszą finalistką w historii "Szansy na sukces" czy solistką oratorium Piotra Rubika. Męska część grupy to natomiast na co dzień muzyk sesyjny oraz koncertowy, który współpracował m.in. z Mrozem czy Sorry Boys, a zagłębiając się jeszcze bardziej w jego biografię, dostrzeżemy cały szereg jazzowych projektów w bardzo różnych składach.
"Miniatura" - debiutancka płyta duetu z 2019 roku - była albumem, który nie za bardzo wskazywał jednak na przeszłość muzyków. Mieliśmy do czynienia z ambitnym, nieco retrospektywnym indie popem, w którym dało się wyczuć nawiązania do psychodelicznego okresu Beach Boysów czy Beatlesów.
"Woltę" określiłbym jako projekt bardziej eksperymentalny - każdy z utworów próbuje w pewien mniej lub bardziej radykalny sposób osadzić się w innym klimacie. Wszystkie łączy natomiast niezwykły, aksamitny wokal Georginy, której barwa głosu otula niczym satynowa pościel, a techniczna precyzja tylko wzmacnia ten efekt. Powiedziałbym, że to tak jakby Belę Komoszyńską pozbawić tendencji w popadania w emfazę, tej lekkiej chrypki oraz docisnąć dziewczyńskość. Topka kobiecych wokali w Polsce, zdecydowanie. I nie po to chodzę na siłownię, aby nie być w stanie się bić o tę opinię.
To, co także łączy utwory obecne na "Wolcie", to teksty, pozbawione skomplikowanych metafor, natomiast w swojej prostocie nad wyraz błyskotliwe. Bardzo doceniam tak zgrabne połączenia jak "Wszystko się nie ułoży / Choć szklanka pełna zawsze do połowy". Z nieskrywanym zachwytem zachodzę w głowę, o czym tak naprawdę jest "Fason". Dużo to ukrytej podskórnie melancholii, rozpamiętania rozdarć, procesów wytwarzania się blizn oraz introspekcji. "To, co czarno-białe / Kierunek zmienia stale w szare / Na dobre i niedobre / To czemu nasze oczy mokre?" śpiewa Georgina w "Kiks", a ja nie mogę wyjść z podziwu, w jak niewielu słowach można zmieścić tak wiele.
Ale tak mówię głównie o tej części wokalnej, gdy ostatecznie mamy do czynienia przecież z muzyką. O ile faktycznie retrospektywa z debiutu odeszła bardziej na boczny tor, tak całość łączona jest przez specyficzne matowo-pastelowe, rozmarzone brzmienie, które dało się już wyczuć wcześniej. I to niezależnie od kierunku obranego przez muzyków. Taka "Figura Lichtenberga" zaczyna bowiem z pozycji garażowo-punkowej, by z biegiem czasu coraz bardziej skoczyć w stronę "post". "Jupiter" natomiast zdradza wciąż dużo miłości kierowanej wobec psychodeliczno-rockowych, analogowych brzmień.
Dużo tu mgiełek, które w ambientowy sposób wypełniają przestrzeń w utworach. W "Bójce" doszukuję się wręcz shoegaze'owych inspiracji - początkowo tych rozmarzonych utożsamianych ze Slowdive (które pojawiają się też w "Kiksie" czy "Trumanie"), by w samej końcówce podążać w stronę My Bloody Valentine, czy - rozglądając się bliżej naszych czasów - A Place to Bury Strangers."Berlin i Amsterdam" sposobem potraktowania wokalu zbliża nas już do jaśniejszej wersji dream popowego Cocteau Twins. To niemałe zaskoczenia, ale bardzo podoba mi się kierunek, który duet obrał na drugiej płycie.
Nie będę już rzucał słów, że nie odpędzicie się od Blauki. Ale chciałbym, bardzo chciałbym, by tak było. Wpisuję ten album do listy moich ulubionych pozycji muzycznych 2025. Nie tylko na rodzimej scenie - ogólnie. Zróbcie to samo, polecam.
Blauka, "Wolta", Duża Wytwórnia
9/10